X  Używamy plików cookie i podobnych technologii w celach statystycznych. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.  Dowiedz się więcej. 

„Sztuka nowoczesna jest pusta”: Spotkania

Spotkanie z Lechem Majewskim, reżyserem filmu „Młyn i krzyż”.

„Młyn i krzyż” to jedna z najgłośniejszych i najbardziej niezwykłych produkcji filmowych ostatnich lat. Cały pomysł realizacji oparty został bowiem na obrazie znanego niderlandzkiego malarza Pietera Bruegla pod tytułem „Droga krzyżowa”. Reżyser filmu, Lech Majewski, zafascynowany jego malarstwem postanowił pokazać za pomocą kamery jak prawdopodobnie wyglądała rzeczywistość wokoło tej jednej chwili uchwyconej na płótnie przez malarza. Widzowie tegorocznego Tofifestu oprócz możliwości obejrzenia samego filmu mieli okazję spotkać się również z reżyserem i osobiście zapytać o ten niezwykły projekt.

Film ze względu na niezwykłość prezentowanej tematyki oraz sposobu realizacji wywołał spore poruszenie wśród publiczności. Zapytany o tak odważny pomysł oraz powody z jakich rozpoczęto realizację nad tak niezwykłym filmem Lech Majewski odpowiedział:

— Film powstał przede wszystkim na zamówienie wielu muzeów. Ja nie czuję żeby to była jakaś odwaga. Ten malarz jest mi bliski od bardzo dawna. Istotą tego obrazu jest to, że ma taką wielowymiarową perspektywę. Tak jest ze starymi mistrzami malarstwa, że oni zapraszają do swojego świata. W przeciwieństwie do sztuki nowoczesnej, która jest głupia i pusta. Sztuka nowoczesna nie namawia do odbioru, tylko krzyczy na widza niego i daje mu po głowie próbując szokować. Dlatego uważam, że obecnie mamy do czynienia z kryzysem sztuki. Robiąc ten film słyszałem co do mnie mówią postacie z obrazu Bruegla. Oni mówią, nie to co te nowoczesne bzdurne plamy. Mimo, że ówcześni artyści nie mieli takich technicznych możliwości jak my dzisiaj potrafili być genialni i skromni. My jesteśmy społeczeństwem zepsutym do imentu. U Bruegla fenomenalne jest to, że on zawiera tragedię świata jednym obrazie. Odkrywa znaczenia, buduje w głąb, tworzy system symboli. W dzisiejszych czasach następuje spłaszczenie człowieka.

Kolejne pytania dotyczyły najnowszych sposobów realizacji w jakich „Młyn i krzyż” został stworzony. Posłużono się w nim bowiem najnowszą techniką CGI, która była wykorzystywana w choćby takich filmy jak „Avatar”, czy „Piraci z Karaibów”.

— My, tworząc film w studiu w Warszawie i mając o wiele gorsze możliwości niż inni twórcy tego rodzaju efektów, ciągle żyliśmy w chmurach Hollywoodu myśląc, jakie to oni mają świetne możliwości do realizacji. Jak pokazałem ten film u Retforda, podeszli do mnie technicy, którzy tworzyli „Avatara”, gratulując mi strony wizualnej filmu. To było coś niesamowitego.

Pojawiły się również pytania o sposób interpretacji filmu, wielu oglądających miało bowiem obawy co do sposobu rozumienia tego dzieła. Lech Majewski powiedział, że kluczem do interpretacji filmu jest zrozumienie obrazu samego malarza. W dosyć szczegółowy sposób wytłumaczył:

— Bruegel właściwie nie skupiał się na głównym bohaterze przedstawianych zdarzeń. Chciał pokazać, że tak naprawdę ci, którzy są najważniejsi w dziejach Świata, często zostają niezauważeni w codziennym życiu. Obraz, jak i film, zwraca uwagę na to, że pokazywane postacie są w stanie skrajnego upadku, ciążą ku ziemi, a są związani z wartościami transcedentalnymi. Moim głównym zamierzeniem było spotkanie się z Brueglem. Chciałem z nim pogadać i się czegoś nauczyć, i udało mi się to.

Spotkanie z Krzysztofem Zanussim, reżyserem filmu „Il Sole nero / Czarne słońce”

W 2007 roku na świecie miała miejsce premiera filmu Krzysztofa Zanussiego pod tytułem „Czarne słońce”. W Polsce można było go oglądać dopiero od kwietnia tego roku. Tej filmowej pozycji nie mogło zabraknąć w programie naszego niepokornego festiwalu. Przy okazji projekcji filmu mieliśmy szczęście gościć, jak się okazało już po raz trzeci, reżysera.

Film jest oparty na podstawie sztuki teatralnej włoskiego pisarza Rocco Familiariego, wieloletniego przyjaciela i współpracownika Zanussiego. Film opowiada historię idealnej miłości dwojga młodych ludzi, którym w brutalny sposób szczęście zostaje odebrane. Po tajemniczym morderstwie męża, zrozpaczona kobieta postanawia odszukać zbrodniarza i dopełnić kary. Film jest realizowany we Włoszech co nadaje mu specyficznego klimatu i zmienia sposób patrzenia na poruszane w nim problemy. Zapytany o powód wyboru akurat tej tematyki reżyser tłumaczył:

— Trudno żyć w świecie, w którym zło nie jest karane. We Włoszech każdy wie, że nawet za najcięższą zbrodnię dostaje się wyrok najwyżej siedmiu lat. Gdzie w tym wszystkim jest sprawiedliwość, ból ofiar i ich krzywda? W takiej sytuacji budzi się potrzeba kary i zemsty, która ma prowadzić do porządku i równowagi na świecie. Właśnie o takich emocjach jest ten film.

Kolejną kwestią poruszaną w dyskusji był sposób pokazania miłości głównych bohaterów. Emanował dosyć sporą dawką patosu i górnolotności. W odpowiedzi na taki zarzuty Zanussi stwierdził:

— Nie opowiada się teraz historii o wielkiej miłości. Wzięcie mają tylko te trudne z nieszczęśliwym zakończeniem, a przecież nikt nie powiedział, że należy kręcić tylko takie filmy.

Z podobnym dystansem i swobodą reżyser podchodził do pytań o swoją współpracę z Dodą (przy filmie „Serce na dłonie z 2008 roku) oraz do ocen krytyków.

— Nie wyobrażam sobie, żeby w moim poprzednim filmie mógł zagrać ktoś inny niż Doda. Doskonale poradziła sobie ze swoją rolą, poza tym jest to osoba zdolna i bardzo pracowita. Każdy kto oglądał „Serce na dłoni” myślę, że doskonale wie dlaczego ta rola była akurat dla niej idealna. Jeśli chodzi o krytyków to teraz nie ma porządnych krytyków kina. W krytyce nie jest ważna ocena i zdanie samego krytykującego, ale umiejętność dostrzeżenia sensu w utworze i pokazania go. Teraz czegoś takiego nie ma. Obecna krytyka kino niszczy, a nie buduje.

Spotkanie z reżyserem filmu „Lincz” — Krzysztofem Łukaszewiczem oraz producentem obrazu, Włodzimierzem Niderhausem

W niedzielę wieczorem Tofifest postawił kropkę nad samosądem we Włodowie - film „Lincz” zaprezentowali w Baju Pomorskim reżyser Krzysztof Łukaszewicz i producent Włodzimierz Niderhaus, szef Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie.

„Naszym celem było ukazanie obiektywnego obrazu – mówił Krzysztof Łukaszewicz. — Ocena przedstawianej przez nas historii pozostaje całkowicie w rękach widzów. To oni muszą znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania. My ich nie udzielamy”. Reżyser zachęcał do swobodnej dyskusji na temat filmu. Dlatego też widzowie od początku wiedli prym w czasie spotkania.

„Lincz” mocno wbija w fotel i nieraz zmusza widza do zamknięcia oczu. Twórcom zależało na wywołaniu takiego efektu – tym też tłumaczyli fakt, że zdecydowali się na realizację filmu fabularnego a nie dokumentu. „Lincz” miał skłaniać do zastanowienia nad pewnymi kwestiami społecznymi. Miał zmieniać. I przede wszystkim miał pomóc wszystkim rzeczywistym bohaterom tej historii w uporaniu się z tymi tragicznymi wydarzeniami.

Z racji społecznej misji, jaką pełni „Lincz”, odpowiadając na pytanie widza Włodzimierz Niderhaus wyznał, że wierzy, że film ma szansę zostać kiedyś wyemitowany w publicznej telewizji.

Spotkanie z Robertem Więckiewiczem, aktorem w filmie „Spokój w duszy” Vladimira Balko (Słowacja).

O męskiej przyjaźni, słowackiej wódce i wykonywaniu swojej aktorskiej roboty - o tym wszystkim  widzowie Tofifestu mogli usłyszeć na niedzielnym spotkaniu z Robertem Więckiewiczem tuż po projekcji filmu „Spokój w duszy”. I choć aktor początkowo uparcie twierdził, że „nie ma co mówić, jak wszystko widać” zgodził się trochę poopowiadać.

Więckiewicz zawsze przyznawał, że wymiana opinii z widzami jest dla niego najważniejsza. Dlatego z chęcią odpowiadał na pytania. Zdradził, jak po obejrzeniu 20 polskich filmów reżyser Vladimir Balko zaproponował mu udział w swoim projekcie oraz że wśród pracujących na planie „Spokoju w duszy” obcokrajowców wykazał się najlepszym słowackim akcentem. W trakcie spotkania nie brakowało mu poczucia humoru, które trafiło w gusta zebranych.

Odwołując się do licznych obrazowych przykładów opowiedział, co sprawia, że decyduje się na udział w takich a nie innych filmach. „Scenariusz musi mnie „wziąć” — mówił — Jest ze mną tak, jak z kobietą kupującą buty. Ona z jakiegoś powodu wie, że chce te a nie inne. Klasyczne i eleganckie, a nie różowe szpilki”.

Kolejna okazja do rozmowy z panem Robertem w poniedziałek, po filmie „Różyczka”.

Polecamy też świetną analizę retrospektywy kina Sheridana, gościa Tofifest 2011:

W tym dziale również

Google Translate

Aktualności Tofifest