X  Używamy plików cookie i podobnych technologii w celach statystycznych. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Pamiętaj, że zawsze możesz zmienić te ustawienia.  Dowiedz się więcej. 

„O ludziach, muzyce, przyrodzie” — spotkanie z Bartoszem Stróżyńskim

„Dziękuję Państwu, że się nie baliście, że przyszliście. Dobrze, że zrobiliście to dla Antarktyki” — w ten sposób przywitał festiwalową publiczność Bartosz Stróżyński, reżyser filmu „Trzy sztuki w Antarktyce” i gość 18. MFF Tofifest. Kujawy i Pomorze.

Wszyscy powinniśmy już zdawać sobie sprawę z aktualnych zagrożeń związanych z ekologią i klimatem. Do niektórych jednak smutna prawda wciąż nie dociera. Z drugiej strony barykady znajdują się osoby, które są taką narracją wręcz zmęczone. Świadomy tych problemów Bartosz Stróżyński wraz ze swoim zespołem filmowym i ekspedycyjnym proponuje nieco inne rozwiązanie. Zamiast moralizowania, spróbował promocji wciąż nieodkrytej Antarktyki za pomocą trzech sztuk artystycznych. Skąd wziął się pomysł, żeby Adam Nowak zagrał tam na gitarze?

Ta historia ma swój początek w mojej pierwszej wyprawie na Antarktykę 12 lat temu. Pamiętam jak wyszedłem na pokład, żeby sfotografować wschód słońca. Normalnie tego nie robię, bo za bardzo lubię spać, dlatego też jestem filmowcem podwodnym. Było zimno, wietrznie, a w oddali zobaczyłem spowity we mgle jacht. Nie mogłem uwierzyć, że widzę na Antarktyce tak małą jednostkę, wiedząc, jakie mieliśmy problemy przed chwilą, na dużo większym statku. I wtedy sobie obiecałem, że pewnego dnia wrócę tutaj jachtem. To wydawało mi się tak naturalne, jak spanie na polu namiotowym w namiocie.

Dlaczego wybór padł akurat na Adama Nowaka?

Adam zawsze był w pierwszej trójce artystów polskich, których słuchałem, lubiłem i podziwiałem. Występuje u nas zbieżność wrażliwości, sposobu patrzenia na życie i pewnego dystansu do niego. Jesteśmy tak bardzo inni, jak i podobni do siebie. Nie od razu zgodził się na wyprawę — ale ja wiedziałem, że się zgodził, widziałem to. Poza tym zależało mi na tym, żeby zebrać zespół dojrzałych życiowo ludzi, którzy swoje już przeżyli, doświadczyli tysięcy porażek.

Dokument w bardzo spokojny sposób prowadzi widzów przez lodową krainę, pełną pingwinów, uchatek i niespodzianek. Przed premierą filmu, opóźnioną z powodu pandemii, oraz książki o tym samym tytule, Bartosz Stróżyński był już autorem albumu „AntArktyka: Podwodne zauroczenie”, będącego fotograficznym podsumowaniem regionu.

Po wydaniu pierwszej książki wiedziałem, że samo popłynięcie to już nie jest to. Miałem doświadczenie z wielu festiwali podróżniczych, że w gruncie rzeczy nasza wiedza na temat Antarktyki jest dość niewielka. Poza tym zauważyłem, że jesteśmy już zmęczeni akademicką narracją na temat zagrożeń klimatycznych, ludzie stają się negatywnie nastawieni w stosunku do stwierdzeń, że coś zepsuliśmy i musimy to naprawiać.

Nie chcą słuchać o tym, dlaczego Antarktyka jest ważna. Mając w głowie ten jacht, chciałem wymyślić coś, co w łatwy i codzienny sposób opowie pewną historię — o ludziach, muzyce, przyrodzie. A dlaczego trzy sztuki? Bo od dawna zajmuję się nimi na co dzień. Przygotowanie do wyprawy było dla mnie o tyle łatwiejsze, że po prostu się na tym znam.

Na spotkaniu mogliśmy posłuchać również o trudnościach związanych z realizacją projektu.

Materiał filmowy powstawał przez mniej więcej 10 dni. Mieliśmy zrobić dużo więcej, ale napotkaliśmy trudności, zatrzymało nas starcie z górą lodową. Pojawił się stres, bo materiału mieliśmy naprawdę mało, a tyle obiecaliśmy, projekt był oparty o sponsorów, ktoś nam zaufał. Wyprawa była na bieżąco transmitowana na antenie Programu Trzeciego Polskiego Radia. To wszystko jest ze sobą połączone. Ale nagle, po wcześniejszym załamaniu pogody, dostaliśmy dziesięć pięknych, słonecznych dni — takich, jakich nigdy jeszcze nie doświadczyłem na Antarktyce. W filmie nie widać, a może widać, może jeśli ktoś chce, to zwróci uwagę na to, ile mieliśmy pracy. Od rana do nocy, od wschodu do zachodu. Wstawałem o szóstej rano, szedłem spać często o drugiej czy trzeciej, i tak przez 30 dni. To był pracowity czas. Oczywiście pojawiał się stres i konflikty. Było nas siedmiu samców alfa. Ale każdy z nas pojechał tam po coś.

A zapytany o to, czy ekipa miała na wyprawie poczucie, że nie chce wracać do domu, Bartosz Stróżyński odpowiedział:

Nie do końca tak było. Na przykład dla muzyków ta podróż była miesiącem wyłączenia z działalności zespołu, a oni przecież z tego żyją. Ale nie wykluczam, że kiedyś spróbujemy jeszcze raz. Szczerze wierzę, że to, co się w ludziach obudziło, zostawia ślad.

Zachęcamy Państwa do obejrzenia filmu „Trzy sztuki w Antarktyce” dostępnego na festiwalowej platformie online, oraz zapoznania się z kolejnym, muzycznym talentem naszego gościa i formacją „Nieme kino”.

Anna Tomaszewska

W tym dziale również

Google Translate

Aktualności Tofifest